piątek, 30 października 2015

O dojrzewaniu i dostrzeganiu

Koniec nowych nasadzeń i przesadzania a roboty wciąż huk.Wyszłam tylko popatrzeć na roślinki ale oko ogrodnika amatora dojrzało...i tu chwila zastanowienia,bo jak to "oko dojrzało",czy oko może dojrzewać, jak owoc jakiś? Ojczyzna polszczyzna! Otóż oko ogrodnika amatora dostrzegło straszną inwazję wiesiołka i tojeści,były wszędzie. I się zaczęło! Rękawice,motyczka w garść i smutne rozstanie.
Lubię jesień dla jej barw. Zamiast nudnawej zieleni mnóstwo żółci, pomarańczu i czerwieni.







czwartek, 29 października 2015

Koniec nasadzeń w tym sezonie

Posadzenie dwóch Pashmin wymagało drobnych zmian a mianowicie wysadzenia hortensji ogrodowej, która rozrosła się niemożebnie wchodząc na ścieżkę i przeniesienia jej gdzieś indziej. No i musiałam pozbyć się moich ulubionych nachyłków, porozsiewanych gdzie popadnie.Pożegnałam się z nimi z żalem jednocześnie pocieszając się, że na wiosnę znowu będzie ich pełno.

Tam gdzie widać czerwone metki to właśnie Pashimny.

Vulcano Flower Circus

Wczoraj kurier przywiózł zamówione róże: dwie Pashminy i jedną Vulcano. Widać,że świeżo kopane,bardzo kolczaste. Zostały umieszczone w wiadrach z wodą i zanurzone aż po szyjkę na kilka godzin. Dlatego przed zmierzchem zdążyłam posadzić tylko Vulcano dla pozostałych czasu zabrakło. Powędrowały do garażu i dzisiaj je posadzę. Jest ciepławo ale pochmurno,czekam aż wyjrzy słoneczko wtedy zabiorę się do roboty.


      Przeglądałam zdjęcia z lat ubiegłych i trochę mi żal,że coraz mniej w moim ogrodzie żółtych nachyłków i słoneczniczków, niebieskich ostróżek. Może i było bałaganiarsko ale za to jak barwnie!


środa, 28 października 2015

Czekając na Pashminę

W moim ogrodzie jest totalny misz masz.Wszystkiego po trochę a najwięcej samosiejek nachyłków,rudbekii,ostróżek jednorocznych, słoneczniczków szorstkich i firletki kwiecistej lub wieńcowej, jak kto woli tę nazwę. Postanowiłam ująć w karby to całe towarzystwo ale wciąż żal coś wyrwać i wyrzucić. Próbowałam sąsiadów zachęcić, by posadzili to czego mam nadmiar. Jedynie hortensja ogrodowa znalazła chętnego. Patrząc jak się ma podczas tego upalnego lata ,żal serce mi ściskał. Domagała się wody,wody,wody a tej miała w ilości niewystarczającej.
     Zakochałam się w różach co nie jest niczym oryginalnym, wszak to królowe ogrodów zachwycające swym pięknem. Niekiedy kapryśne, chorujące,chętnie atakowane przez szkodniki a jednak warte starań.
     Pierwsze róże w moim ogrodzie pojawiły się w kwietniu 2010, ich nazwy to: Duet, Mary Rose i Red Berlin. Mam je do dzisiaj. Potem  przybywały nowe o nieznanych nazwach aż wreszcie zakupiłam przez internet od hodowców z Zagłębia Różanego kilkanaście nazwanych. Teraz oczekuję na Pashminę zachęcona cudnymi zdjęciami Anny Ścigaj.



Mary Rose w 2011 czyli rok od posadzenia.
Mary Rose - lipiec 2010

wtorek, 27 października 2015

Jakby tu zacząć...

Wylądowałam na wsi 7 lat temu a przedtem . . . sporą część życia spędziłam w mieście, niedużym ale bądź co bądź wojewódzkim. Zdążyłam przyzwyczaić się do życia na wsi co nie było takie znowu trudne, znałam wieś, bywałam tam w każde wakacje aż do ukończenia podstawówki. Co prawda nie była to ta wieś ale pipidówka , gdzie elektryczność dotarła w późnych latach sześćdziesiątych a kanalizacji nie ma do dzisiaj. Moja wieś ma wszystkie media, no może prócz telewizji kablowej a do miasta rzut beretem.
Domek jest nieduży lecz dla dwóch dorosłych osób wystarczający. Mieszkają z nami cztery kotki (wszystkie wysterylizowane) i piesek. Piesek , bo malutki - pińczer miniaturowy lub blisko tej rasy - o imieniu Kapsel, nadanym przez poprzedniego właściciela. Koty za dnia pomieszkują w domu a nocą wychodzą na dwór, czasami wracają a niekiedy nie. Rankiem znajduję je na wycieraczce lub parapecie a bywa i tak , że muszę je nawoływać na śniadanie.
Ogród jest a jakże. Spędzam w nim wiele godzin chcąc zrobić z tej mieszaniny roślin ogród marzeń. Próbuję ale droga wciąż daleka.
To nie mgła to dym z komina po sąsiedzku. To również są "uroki" wiejskiego    życia.                                                                                                                                                                                                           
Tych "uroków" nie jest dużo ale najbardziej boli mnie stosunek ludzi do zwierząt (psy i koty,te mam na myśli,bo innych na mojej wsi już raczej nie widać).Gdy widzę psa uwiązanego na krótkim łańcuchu przy budzie,z którym nikt nigdy nie był na spacerze to szlag mnie trafia i klnę jak szewc. Kilku osobom z mojej ulicy zwróciłam uwagę i na tym poprzestałam. Odpowiedziano mi, że nocą psy są spuszczane z łańcucha. Przynajmniej tyle! A koty...nikt,no prawie nikt nie przejmuje się ich losem.Najlepszym sposobem na pozbycie się "nadprodukcji", praktykowanym od zarania dziejów jest...(wiadomo co) a drugim...podrzucanie innym.W ten sposób i ja stałam się właścicielką gromadki kotek.Dwie koteczki były planowane a dwie następne...to podrzutki.Urocze i kochane.
Sezon grzewczy na wsi to smród z kominów.Ludzie palą byle czym, czasami oddychać trudno.
    I to chyba wszystkie ciemne strony życia wśród wiejskiej społeczności.